Liroy: Na początku lat 90. w rap nie wierzył żaden dziennikarz. Dziś o hip-hopie wie nawet emeryt
Obserwuj nas na instagramie:
Do kin trafił film dokumentalny Don’t F**k with Liroy, a sam Liroy ruszył właśnie w trasę koncertową, świętując 30 lat od premiery przełomowej płyty Alboom.
Liroy, Scyzoryk, poseł czy muzyk?
„Kim ty właściwie jesteś? – od takiego pytania skierowanego do Liroya zaczyna się nowy film dokumentalny o jego życiu i karierze. Wszyscy wiemy, że Piotr Krzysztof Liroy-Marzec to raper, producent, a także przedsiębiorca i polityk. Pamiętajmy także, że to absolutny pionier rapu w naszym kraju, który zaczynał, kiedy wielu dzisiejszych raperów nie było jeszcze na świecie, a kultura hip-hopowa w naszym kraju nawet nie raczkowała.
Porozmawialiśmy z Liroyem o filmie Don’t F**k with Liroy, byciu politykiem oraz o trudnych momentach w karierze. Opowiedział też o swojej wciąż trwającej przyjaźni z Ice’em-T, spotkaniu z Notoriousem B.I.G., a także o nadchodzącej płycie i koncertach – na przykład tym sprzed kilku miesięcy, podczas którego złamał obie ręce. Liroya zobaczyć można w kinie oraz na żywo podczas trasy koncertowej Liroy 30L – bilety na to wydarzenie znajdziecie na Biletomat.pl.
Kup bilet na trasę Liroya 30L – 30 lat polskiego rapu

Don’t F**k with Liroy do film dokumentalny o twoim życiu i karierze. Od początku miałeś na niego pomysł?
Liroy: Nie, zupełnie nie. Początkowo nawet nie chciałem, żeby ten film powstał!
To kto to wszystko wymyślił?
Reżyserka, Małgorzata Kowalczyk. Od lat chciała się ze mną spotkać. Finalnie się zgodziłem, ale głównie po to, żeby jej odmówić. Zupełnie przypadkiem chwilę wcześniej oglądałem film o Jurku Owsiaku, Fenomen. Strasznie mi się podobał. I w trakcie rozmowy okazało się, że to Małgorzata go nakręciła. Porozmawialiśmy i stwierdziłem, że ta współpraca dobrze rokuje. Zgodziłem się – na film i na jej koncepcję. Choć długo nie byłem w stanie obejrzeć tego co nagraliśmy. Nawet jak film był już skończony.
Kiedy pierwszy raz obejrzałeś film?
Zaliczyłem seans dopiero niedawno w Kielcach podczas uroczystej premiery. Chciałem zmierzyć się z filmem razem z widzami w kinie, szczególnie, że na widowni siedzieli moi przyjaciele z dzieciństwa. Do tego wszystko działo w Kinie Moskwa, ważnym dla mnie miejscu, w którym spędziłem mnóstwo czasu i widziałem setki razy Wejście smoka z Bruce’em Lee i mój ulubiony horror Świt żywych trupów. Oczywiście wszystko na lewo. (śmiech)
W filmie nie ma żadnych gości. W napisach końcowych jesteś ty i twoja mama.
Moja mama przypadkowo się tam znalazła, ale odegrała oscarową rolę! A co do gości – zapytałem na początku reżyserkę, z kim chciałaby porozmawiać przed kamerą, do kogo mam jej dać namiary. Ale odpowiedziała: „To film o tobie, nikogo innego w nim nie będzie”. Na początku tego nie załapałem, ale teraz rozumiem jej podejście. Jestem artystą, który się nie wpieprza innym artystom. Tego żądam zawsze u siebie. Nie lubię, jak ktoś się wtrąca w moją wizję.
Taki zabieg może też stwarzać wrażenie, że w filmie jesteś sam, bo nie masz kolegów z branży, którzy chcieliby coś o tobie opowiedzieć. Pomyślałeś o tym?
Nie. Jestem towarzyski, mam wielu przyjaciół, więc totalnie nie przyszło mi to do głowy. Ale każdy może interpretować film po swojemu. Ma takie prawo. Na przykład podczas premiery w Warszawie Marysia Sadowska zwróciła uwagę na coś, o czym nie pomyślałem w ogóle. Mówiła z uznaniem: „stary, pociągnąłeś cały film solo! To jest sztuka”.
Mówi się, że to ty rozkręciłeś w Polsce rap. Co sądzisz o kierunku, w którym to wszystko poszło? Śledzisz młodą scenę?
Śledzę. Ale odpowiem na to pytanie jako protoplasta: kiedy zaczynałem w 1982 roku, przez 10 lat borykałem się z tym, że nikt nie chce o tej muzyce rozmawiać. Rap i hip-hop nie interesował Polaków w żadnym aspekcie. I kiedy dziś na to wszystko patrzę, to micha mi się cieszy, bo w każdym z tych artystów widzę swój wkład. Warto było to wszystko robić, czekać aż urośnie. Dziś to styl nr 1 w Polsce i na świecie. Mam ogromną satysfakcję i trudno jest mi wskazać, który raper jest lepszy, a który gorszy. To tak jakbym oglądał swoje dzieci. Po prostu kręci mnie to, że ta muzyka tak mocno się przyjęła. Gatunek, w który na początku lat 90. nie wierzył żaden dziennikarz! Kiedy pierwszy raz w latach 80. tłumaczyłem ludziom czym jest rap, oni myśleli, że chodzi o „gwałt” (z ang. rape – przyp. red.). A teraz? Zapytasz każdą, nawet starszą osobę, emeryta, i ona wie, czym jest hip-hop i rap. O tym myśle, kiedy pytasz mnie, co sądze o dzisiejszych czasach. Ogromnie je doceniam.

Muzyka hip-hopowa jest dziś bardzo różnorodna. Masz swoich faworytów?
Super, że tyle się dzieje w rapie. Jestem zdania, że nawet jeżeli ktoś nie szanuje niektórych artystów, bo uważa, że bliżej im np. do disco polo, to musi pamiętać, że dla wielu słuchaczy może być to początek zainteresowania kulturą hip-hopową. A to wielka globalna rodzina i to istotne, aby kolejne pokolenia wiedziały, jak powstał hip-hop. Kiedyś nikt by nie przypuszczał, że moi koledzy, którzy malowali pociągi i uciekali przed SOK-istami, będą wystawiać swoje dzieła w największych światowych galeriach. Że na igrzyskach olimpijskich będzie breakdance, a DJ-e będą grali ogromne koncerty dla dziesiątek tysięcy ludzi. Ta kultura ewoluowała niesamowicie.
Pezet ostatnio przypomniał w popularnym rapowym talent show, że dla niego i jego kolegów w latach 90. zarabianie na hip-hopie to był obciach. Dziś w hip-hopie są gigantyczne pieniądze.
Nie ma nic złego w zarabianiu i w dostawaniu pieniędzy za to, co się kocha. Natomiast nigdy nie powinno to być rzeczą nadrzędną, bo to po prostu siara. Doskonale pamiętam czasy, o których mówił Pezet. Sam spotkałem się z tak dużym hejtem, bo z chłopaka, który nic nie miał, nawet na chleb, nagle zarobiłem miliony dolarów. A zaczęło się to w czasach, kiedy nie było rapu i nikt na niego nie stawiał.
Twój Alboom zaraz skończy 30 lat. Czułeś od razu po jego wydaniu, że to będzie hit?
To był fenomen, także sprzedażowy. Niewiele osób o tym wie, ale w 1995 roku w Londynie zorganizowano konferencję dla wszystkich światowych majorsów. Nazywała się „Fenomen Leroya” – największe głowy z branży zastanawiały się, co się właśnie wydarzyło w tej środkowej Europie. Że jeden koleś, chłopak z Kielc, który był znikąd, tak rozjebał swoją płytą. I to w kraju, w którym rap praktycznie nie istniał. A on wygrał z najdroższymi produkcjami, zdeklasował Edytę Górniak. Pamiętam, jak potem przyjęli mnie w Ameryce – witali jak największą gwiazdę, poznałem Notoriousa B.I.G., największych producentów, do dziś mam kontakty stamtąd.
A propos największych – nie da się chyba opowiedzieć o Liroyu bez Ice’a-T. Nawet tytuł filmu jest zaczerpnięty z jego słów, kiedy powiedział dziennikarzom: „Don’t Fuck with Liroy” i wydał oświadczenie, że jesteś OG – original gangster. Twoja znajomość z Ice’em trwa dalej?
Tak, nawet wczoraj rozmawialiśmy. Po raz kolejny podziękowałem mu, że w pewien sposób wpłynął na moje to życie. Nasze rodziny też się kumplują, nasze dzieciaki się znają. Nie spodziewałbym się, że ta przyjaźń potrwa tak długo. Zaprzyjaźniłem się też z Erniem C (również członkiem Body Count – przyp. red.). Z nim rozmawiam nawet częściej niż z Ice’em!
W Ameryce był fame, w Polsce to samo. Opowiadałeś w filmie, jak patrzyłeś w latach 90. przez okno w kieleckim bloku, a fani stali po horyzont. Ale był też hejt. Przypomniał mi się taki słynny wywiad z tobą Radiostacji…
A, tak, świetna rzecz. Szkoda, że całego wywiadu wtedy nie puścili, to było niesamowite. To krążyło jako mem w czasach, kiedy jeszcze nie było memów. Pamiętam, że wtedy bardziej mnie to śmieszyło niż obrażało, czułem się jakby ratlerek na mnie szczekał. Przez lata przyzwyczaiłem się zresztą do istnienia hejtu. On mnie napędza, nakręca, nigdy tego nie ukrywałem. W ogóle się na hejt nie obrażam. Może dlatego, że wychowałem się w trudnych warunkach na osiedlu i mam teflonową skórę. Interesuje mnie jedynie, co sądzą najbliżsi ludzie. A ci przypadkowi? Jestem wolnościowcem i uważam, że każdy ma prawo wyrażać swoje poglądy; sądzić, że coś jest gównem albo że jest niesamowite. Z punktem widzenia jest jak z dziurą w dupie – każdy ją ma.

Czytaj też: Liroy rusza w trasę z okazji 30-lecia polskiego rapu!
Padło słowo „wolnościowiec”, przejdźmy więc do polityki. Co uważasz za swój większy sukces: zrobienie kariery w muzyce czy przepchnięcie w Sejmie projektu ustawy dotyczącej medycznej marihuany?
Nie da się tego porównać. To są dwie różne rzeczy. W Sejmie walczyłem o sprawy dla ludzi chorych. To była moja praca dla społeczeństwa, misja obywatelska, która zakończyła się ogromnym sukcesem. Natomiast moja kariera muzyczna to jest bardzo osobisty trip.
Polityka uzależnia, czy raczej frustruje i wkurza?
Niektórych uzależnia strasznie. Ja akurat do tej grupy nie należę, bo nie czułem się nigdy politykiem. Jestem aktywistą, który postanowił zmienić pewne rzeczy i mi się to udało. Natomiast dużo ludzi wybiera politykę jako ścieżkę kariery i mają poważne dylematy – ich kręgosłupy moralne są łamane bardzo szybko.
Czyli co? Nie wracasz już nigdy do polityki?
Byłbym hipokrytą i skrajnie nieodpowiedzialnym człowiekiem, gdybym mówił, że czegoś na pewno już w życiu nie zrobię. To nie w moim stylu, nie robię takich rzeczy.
Kilka dni temu minęło dokładnie 10 lat od twojego oświadczenia, w którym poinformowałeś świat, że kończysz karierę. Pamiętasz emocje, które ci wtedy towarzyszyły?
Pamiętam dobrze ten dzień. Bardzo źle się wtedy czułem. Przerosły mnie prywatne problemy i pod wpływem emocji napisałem, że nie daję rady. To był trochę taki krzyk rozpaczy, prośba o pomoc. Miałem bardzo zły okres, wszystko mnie przytłoczyło. W konsekwencji zrobiłem parę kroków w tył, spojrzałem na całość z innej perspektywy i zacząłem budować plan rehabilitacji mojego życia. Chciałem wiedzieć, jak być szczęśliwym człowiekiem, dobrym ojcem, a jednocześnie skupić się na tym, co jest dla mnie ważne: na muzyce. I jak przeprowadzić cały ten proces, aby nie utracić kawałka siebie.
Tuż przed tamtym momentem nie wyszły kolejno dwie planowane płyty. Teraz wracasz z nowym materiałem – w tym roku ma ukazać się płyta L7.
Dopiero niedawno do mnie dotarło, podczas jakiegoś wywiadu, że od ostatniego albumu studyjnego, L Niño minęło aż 19 lat!
Odpowiedz coś o nowym albumie. Daj ludziom nadzieję, bo czytam komentarze w sieci i mam wrażenie, że twoi fani znów boją się, że płyta nie wyjdzie…
L7 to będzie genialna płyta. Mam ciarki, kiedy słucham nowych utworów. Pierwszy raz w historii nie ja produkuję i nie ja komponuję. Wszystko oddałem w ręce DJ-a HWR-a. To geniusz, najlepszy obecnie producent w Polsce, który ma świetne wyczucie. Odbieramy na tych samych falach. Co chwilę przynosi nowe bity i wszystkie są świetne. On chyba w ogóle nie śpi! Bardzo mnie inspiruje i wyzwala we mnie pokłady kreatywności. Poza tym potrafi w spartańskich warunkach stworzyć perfekcyjne brzmienie. Bardzo mało nagrywaliśmy w studio. Raczej podczas tras koncertowych, w moim biurze i w hotelowych szafach – HWR ma ich wytłumianie opanowane do perfekcji. Wystarczy mu gąbka, koce i jedziemy!
Zaraz ruszacie też w trasę – czego się można spodziewać po koncertach Liroya w 2025 roku?
Ta trasa jest pod wieloma względami niesamowita. Po pierwsze mamy 30-lecie Alboomu, którego nie grałem 30 lat. A ludzie znają go na wylot i pamiętają wszystkie teksty. Byłem w szoku! Poza tym jest też część przeglądowa, gdzie lecą największe bangery. Trzecią częścią koncertu są utwory z płyty L7. Mało tego, do mnie i mojej ekipy – DJ-a HWR-a i Karaza – dołączy na scenie kolejny DJ, czyli Expo 2000, z którym poznałem się przy okazji współpracy z Młodym G. Świetny skład, który w występ ładuje całą swoją energię i wszystkie siły. Czasami aż do przesady – wystarczy wspomnieć, że pod koniec zeszłego roku złamałem podczas koncertu w Gdyni obie ręce. Ale nie dałem się zapakować w gips i kolejnego dnia zagrałem w Katowicach. Od tego czasu minęło jednak kilka miesięcy, wszystko jest już sprawne i mogę dalej skakać po scenie.
„Mam dwie ręce, to już było”.
(śmiech) Dokładnie. Idealnie to się zgrało. O tym właśnie myślałem wychodząc połamany na scenę w Katowicach.
Do kin trafił film dokumentalny Don’t F**k with Liroy, a sam Liroy ruszył właśnie w trasę koncertową, świętując 30 lat od premiery przełomowej płyty Alboom. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, susk, Bisz i Kasia […]
Obserwuj nas na instagramie: