kadr z filmu „Armageddon”

7 klasyków lat 90., których nigdy nie przełączamy, gdy lecą w telewizji


29 września 2024

Obserwuj nas na instagramie:

Są takie filmy, które znamy na wylot, widzieliśmy kilka- czy nawet kilkanaście razy, a i tak jesteśmy w stanie obejrzeć ponownie. Z taką samą przyjemnością, jak za pierwszym razem.

Nie przełączaj, oglądam

Filmowe lata 90. XX wieku były na tyle ciekawe, efektowne oraz różnorodne, że powstałe wówczas produkcje nadal cieszą się ogromną popularnością. Niektóre z nich zdają się tak wymagające w odbiorze, że trudno do nich wracać, ale jest też grupa evergreenów, które przykuwają uwagę do ekranu zawsze, gdy lecą w telewizji. Wspominamy siedem filmów, których nigdy sobie nie odmawiamy, gdy przypadkiem na nie trafimy – i chociaż mieliśmy inne plany, zanurzamy się chętnie w ich filmowych świata i oglądamy do samego końca. 

Czytaj też: Zgniłe dwudziestki. 7 filmów z 2004 roku, które bardzo źle się zestarzały

Szeregowiec Ryan

Skazani na Shawshank, reż. Frank Darabont, 1994 r.

Zaczynamy od jednej z najsłynniejszych produkcji dekady, która zarazem od wielu lat zajmuje pierwsze miejsce najlepiej ocenianych filmów portalu IMDb (średnia 9.3/10 przy prawie trzech milionach głosów). Od tytułu, który poległ w pierwszej dystrybucji kinowej i został uratowany przez pocztę pantoflową oraz rynek VHS, zaś obecnie jest gigantem, w którym filmowej magii i nadziei szukają ludzie z dosłownie całego świata. Oskarżony o morderstwo bankier Andy (Tim Robbins) trafia do tytułowego więzienia z wyrokiem podwójnego dożywocia i… stara się nie poddawać, nie tracić sensu życia, szukać wewnętrznej siły w pomaganiu innym więźniom, a nawet strażnikom. Wystarczy, że trafimy przypadkiem na fragment Skazanych i zatracamy się na kolejne dziesiątki minut w słodko-gorzkich perypetiach Andy’ego, Reda (Morgan Freeman) i innych, osiągając z nimi na końcu wymarzone Zihuatanejo (kto widział film, ten zrozumie).

Podejrzani, reż. Bryan Singer, 1995 r.

Sporo było w latach 90. świetnych kryminałów i dreszczowców, po których zaczęliśmy inaczej patrzeć na filmowe zbrodnie i dokonujących ich ludzi, ale mimo że Milczenie owiec czy Siedem to produkcje wybitne, nie wracamy do nich aż tak często. Są zbyt intensywne, mroczne, za dużo w nich brudu, smrodu, moralnej degrengolady. Inaczej jest z Podejrzanymi, którzy także mówią wiele o ludzkiej psychice, też zagłębiają się w umysły przestępców, również szokują zwrotami akcji, lecz mają w sobie zarazem pewnego rodzaju wizualny luz i scenariuszową nonszalancję, dzięki którym raczej fascynują niż przerażają. Niezależnie od tego, ile razy oglądaliśmy debiut reżyserski Singera, mimo że znamy na pamięć rozwiązanie intrygi i od dawna wiemy, kim jest tak naprawdę diaboliczny Keyser Söze, czerpiemy zawsze dużą przyjemność z wyłapywania poukrywanych fabularnych smaczków oraz podziwiania aktorskich i reżyserskich popisów.

Armageddon, reż. Michael Bay, 1998 r.

Chociaż obecność w zestawieniu bombastycznej kosmicznej rozwałki Michaela Baya wielu z was może zaskoczyć, prawda jest taka, że w kontekście „spontanicznego oglądania od połowy po przypadkowym trafieniu w telewizji” stawiamy ten film nad Dniem Niepodległości, Mumią, Piątym elementem, Facetami w czerni oraz pozostałymi nastawionymi na czystą rozrywkę blockbusterami lat 90. Wynika to z jednej strony z fantastycznej chemii między aktorami – na czele z Brucem Willisem, Willem Pattonem, Stevem Buscemim, Peterem Stormarem – z drugiej zaś z faktu, że ekranowi bohaterowie nie stawiają czoła Wielkiemu Złu, lecz przypadkowemu, pozbawionemu motywacji zagrożeniu. Co sprawiło, że twórcy Armageddonu mogli skupić się na pogłębieniu relacji w grupie przymusowych kosmicznych straceńców. Pewnie, że film jest durny i mocno naciągany, ale wierzmy w te postaci i uwielbiamy spędzać z nimi czas.

Notting Hill, reż. Roger Michell, 1999 r.

W teorii opowieść o przypadkowym płomiennym romansie brytyjskiego właściciela księgarni (Hugh Grant) i amerykańskiej gwiazdy kinowej (Julia Roberts) jest tylko i aż jedną z czołowych komedii romantycznych lat 90., ale w praktyce film Michella ma tyle niewymuszonego uroku, zwariowanego humoru i świetnych postaci drugiego planu (grany przez Rhysa Ifansa walijski współlokator protagonisty), że oglądanie go jest zawsze najlepszą filmową terapią. Niezależnie od tego, czy włączymy na press junkecie kosmicznego horroru Helix, gdy bohater Granta udaje dziennikarza gazety „Koń i pies” i przeprowadza w ciemno wywiady z obsadą, czy też w trakcie komediowej sekwencji, w której przyjaciele wysyłają załamanego emocjonalnie protagonistę na serię mniej lub bardziej katastrofalnych randek, Notting Hill zawsze dostarcza śmiechu i różnych wzruszeń. A finałowa konferencja prasowa to absolutny klasyk komedii romantycznej.

Pulp Fiction, reż. Quentin Tarantino, 1994 r.

Jako że Pulp Fiction to z jednej strony kilka połączonych ze sobą fabularnie historii, z których każda ma własną puentę, jednak z drugiej szereg pamiętnych scen, wymian zdań i kultowych monologów, które są same w sobie popisami aktorskiej, reżyserskiej i inscenizacyjnej maestrii (i które same w sobie można powtarzać w nieskończoność), w dzieło Tarantina łatwo „wejść z biegu”. Czy to w momencie tanecznej ekstrawagancji Mii (Uma Thurman) oraz Vincenta (John Travolta), czy w chwili wściekłego biblijnego monologu Julesa (Samuel. L. Jackson), czy to na popisowej scenie Christophera Walkena, w której obrazowo opisuje drogę, jaką przebył pewien złoty zegarek. Nie polecamy oglądania w ten sposób Pulp Fiction po raz pierwszy, bo warto poznać fabularną strukturę, żeby w pełni docenić kunszt Tarantina (i współscenarzysty Rogera Avary’ego), ale we wszystkie kolejne seanse można „wchodzić” w dowolnym momencie.

Szeregowiec Ryan, reż. Steven Spielberg, 1998 r.

Sekwencja lądowania wojsk alianckich na plaży w Normandii jest wybitna, można oglądać ją setki razy i za każdym kolejnym zatracać się w tym upiornym miksie desperackiej brawury i cierpienia. Wybitne są też sceny finałowej miejskiej batalii, gdy ginie większość bohaterów, z którymi zdążyliśmy się zżyć. Jednakże reszta filmu od nich nie odstaje. Obserwujemy grupę wysłanych na wydawałoby się absurdalną misję żołnierzy, którzy zanurzają się w kolejne kręgi wojennego piekła w towarzystwie ludzi stanowiących ich rodzinę. Obserwujemy, jak trzymają się resztek swego człowieczeństwa, wierząc, że to, co robią, robią po coś, co jest ważniejsze od nich samych. Bo o tym jest Szeregowiec Ryan, o człowieczeństwie. Można zacząć oglądać film od sześćdziesiątej minuty, ale i tak uronić wiele łez, gdy ogorzały od wojny facet zwierza się kolegom, iż obawia się, że po powrocie żona nie zobaczy w nim mężczyzny, którego pokochała.

Matrix, reż. bracia Wachowscy, 1999 r.

Finiszujemy filmem, którego w naszym zestawieniu nie mogło zabraknąć, bo gdy raz połknęło się czerwoną pigułkę Wachowskich, można wracać do poszczególnych fragmentów bez końca. Czy to do monologu Morfeusza wyjaśniającego, co skrywa się za czerwoną, a co za niebieską pigułką, czy robiących do dziś wrażenie scen akcji z udziałem agenta Smitha, czy nawet do samej końcówki, gdy Neo (Keanu Reeves) jest szybszy od wystrzelonej kuli, a Matrix zmierza do finałowej puenty. Od czasu premiery ponad ćwierć wieku temu dzieło Wachowskich obrosło w różne mity oraz poszerzające uniwersum filmy, seriale i inne popkulturowe twory, ale naszym zdaniem najlepiej oglądać tę pierwszą produkcję w możliwie jak największym oderwaniu od tego, co powstało potem. Bo tylko Matrix ma tę specyficzną filmową moc, która sprawia, że niezależnie od momentu, w którym zaczyna się go oglądać, zawsze chce się obejrzeć do końca.

Są takie filmy, które znamy na wylot, widzieliśmy kilka- czy nawet kilkanaście razy, a i tak jesteśmy w stanie obejrzeć ponownie. Z taką samą przyjemnością, jak za pierwszym razem. Zobacz także Co obejrzeć po „Reniferku”? Te seriale powinny wam się spodobać Początki polskiego rapu: pierwsze kasety, dissy i nadejście Scyzoryka WROsound 2024. Zagrają m.in. Małpa, […]

Obserwuj nas na instagramie:

Sprawdź także

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →