Mooryc: Mój Facebook jest niemal martwy. Nie mam ochoty w tym uczestniczyć


18 listopada 2016

Obserwuj nas na instagramie:

Poznaniak mieszkający dziś w Berlinie zmienia wektor twórczości i nagrywa płytę prawie songwriterską dla kultowej wytwórni Sonar Kollektiv. Rezygnuje z grania koncertów i wyłącza się z procesu lansu. Rozmawiamy z Moorycem gorzko i po prostu.

Stylistyka twojej nowej płyty może zaskakiwać przyzwyczajonych do elektroniki i bitu słuchaczy. Niech więc padnie sakramentalne: skąd te zmiany?

Mooryc: Pomysł na album z piosenkami o bardziej akustycznym charakterze opracowywałem przez kilka lat. W ubiegłym roku postanowiłem napisać materiał i wyprodukować płytę. Od początku miałem więc dosyć klarowne wyobrażenie tego co ma powstać. Ta estetyka jest mi bliska, bo aż do lat dziewięćdziesiątych była obecna w moim życiu.

W dzieciństwie byłem karmiony folkiem, bluesem, ówczesnymi tak zwanymi songwriterami. Nie jest to więc przemiana, przeobrażenie o jakie pytasz. Nie odkryłem nagle zupełnie nowego, fascynującego świata, którego szerokość ram pozwoliła mi na niczym nieskrępowaną eksplorację. Dlatego dla mnie brzmienie tego albumu nie jest zaskakujące. Nie zgadzam się również na to, żeby oczekiwania we mnie pokładane kształtowały przebieg mojej pracy. Nie działam na rynku usług.

To jest epizod?

Nie wydaje mi się, żebym w ogóle rejony elektroniki opuścił. W trakcie pracy nad tym albumem zrobiłem parę remiksów i nadal grzebię w syntetykach. Oprócz tego zacząłem ścisłą współpracę z Wackiem Zimplem, właśnie wyszła płyta LAM, którą wyprodukowałem i do marca mam skończyć produkcję kolejnego albumu. Kiedy tylko mam okazję, chętnie robię muzykę do obrazu. Mógłbym pewnie ze wszystkich materiałów na moim twardym dysku zgromadzić soundtrack do filmu, który nigdy nie powstał – to też jest zupełnie inna muzyka. W sieci można znaleźć tylko część mnie. Niewielką.

a3935856153_10

Teraz związałeś się też z wytwórnią Sonar Kollektiv. Wejście w ich szeregi ma dla ciebie jakieś życiowe znaczenie?

Nie chciałem wydawać tego albumu we Freude am Tanzen kojarzonej przede wszystkim z techno. Jakoś tam się wpasowałem z elektroniką, ale ten materiał chciałem opublikować gdzie indziej. Najbardziej spodobał mi się układ w Sonar Kollektiv. Chłopcy byli bardzo zadowoleni z materiału i w pełni wyrozumiali w stosunku do moich oczekiwań. Postanowiłem nie dawać już koncertów, co jest zawsze wyzwaniem dla wytwórni, bo granie jest podstawowym narzędziem promocyjnym. Zależało mi jedynie na publikacji, cały mechanizm promocyjno-wydawniczy mnie nie interesuje, a właściwie drażni. Cieszę się z tego, że Sonar Kollektiv jest wytwórnią berlińską i zawsze mogę wskoczyć do biura, żeby pogadać. To duży komfort.

Po hajpie w polskich mediach, jaki towarzyszył twojemu debiutowi, w zasadzie nie ma już śladu.

Istnieje pewna zasada, która sprawdza się w większości przypadków: debiut jest zawsze napompowany podnieceniem z powodu spotkania z nową jakością. Po czym następuje zjazd. Chyba, że ktoś się bardzo stara, ciężko pracuje albo jest na tyle wyjątkowy, że go muzyczny rynek wchłania z pełną mocą. Stoją za tym oczywiście również działania marketingowe, współpraca z mediami, granie koncertów, publiczne udzielanie się, dbanie o swojego fanpage’a na Facebook’u itd. Mój Facebook jest niemal martwy, udzielam się tam sporadycznie i oszczędnie. Nie dbam o media, kształtowanie wizerunku, te wszystkie kosmetyczne zabiegi wokół marki “mooryc”. Rynek muzyczny został już niemal kompletnie przejęty przez tanie chwyty, mające zwracać uwagę na produkt.

Gorzko.

Era selfie funkcjonuje nie tylko na profilach “szarych” ludzi, którzy w wirtualnej rzeczywistości już nigdy nie będą musieli być szarzy, ona się zaczęła od obscenicznej sprzedaży wizerunku osób sławnych, żeby zwiększyć ich przychody oraz przychody monumentalnych organizmów finansowych, zajmujących się sprzedażą wizerunków na skalę globalną. Teraz swoimi zdjęciami, podrasowanymi fabrycznymi presetami foto-aplikacji na smartfony, niezmiennie piękni użytkownicy portali społecznościowych produkują największą i zarazem najnudniejszą falę informacyjną w historii ludzkości – spowodowaną już nie chęcią wygenerowania pieniędzy, tylko komplementów, polubień i komentarzy. Może to właśnie kwaśny smak tego procesu wpływa na to, że nie mam ochoty w nim uczestniczyć. Jeśli ktokolwiek chce posłuchać mojej muzyki – to wystarczy.

Teraz swoimi zdjęciami, podrasowanymi fabrycznymi presetami foto-aplikacji na smartfony, niezmiennie piękni użytkownicy portali społecznościowych produkują największą i zarazem najnudniejszą falę informacyjną w historii ludzkości

Zaprzestałeś prowadzenia swojego społecznie zaangażowanego audiobloga. Dlaczego?

Może jeszcze przyjdzie czas na komentowanie po polsku. Polityczno-społeczne zagadnienia są mi bliskie i moje zainteresowanie tematem nie stygnie. Protestuję na różne sposoby, audioblog jest jednym z nich i jeśli przyjdzie do mnie coś, co wepchnie mnie znów w te właśnie ramy, to się temu chętnie poddam.

Czy jako artyście zdarza ci się kiedykolwiek żałować wyboru Berlina jako miejsca, z którym związałeś się na stałe?

Bardzo przyzwyczaiłem się do tego miasta i nie mam zamiaru się stąd ruszać. Jest mi trudno określić wpływ, jaki na mnie ma. Ja tu żyję, to jest już dla mnie norma. Nie potrafię powiedzieć, czy to miejsce jest najlepsze do tworzenia i rozwijania się. Na pewno do rozwoju pobudza wszechobecność oddolnych aktywności. Kreatywnie pracuje lub po prostu spędza czas w tym mieście relatywnie dużo ludzi, co jest widoczne i stymuluje.

Poznaniak mieszkający dziś w Berlinie zmienia wektor twórczości i nagrywa płytę prawie songwriterską dla kultowej wytwórni Sonar Kollektiv. Rezygnuje z grania koncertów i wyłącza się z procesu lansu. Rozmawiamy z Moorycem gorzko i po prostu. Stylistyka twojej nowej płyty może zaskakiwać przyzwyczajonych do elektroniki i bitu słuchaczy. Niech więc padnie sakramentalne: skąd te zmiany? Zobacz […]

Obserwuj nas na instagramie:


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →